Słabość .
Jestem zagubiona w czasie i przestrzeni. Ostatnio ciągle mylę jaki jest dzień tygodnia . Przez ostatnich kilka dni tyle dziewczyn wyszło, a na ich miejsce przyszło tyle nowych, że ja już wiem, że nie zapamiętam połowy z nich.
Na bank zapamiętam Rudą, ona zrobiła na mnie mega wrażenie. Od wczoraj jest przypięta pasami. Bardzo rzadko to się tutaj podobno zdarza, ale włączyli alarm, czyli takie info do innych oddziałów, że potrzebują pomocy. Ona chodziła po korytarzu, chciała czegoś, czego nie mogła dostać i zaczęła chodzić i trzaskać drzwiami. Najpierw trzasnęła naszymi. Wystraszyłam się. Potem od jadalni i świetlicy. Miazga, bardzo się tym zestresowałam. Jakbym podłożyła nogę albo rękę w te drzwi, to bankowo bym tej nogi czy ręki nie miała. Dali jej jakiś zastrzyk uspakajający. zapięli w pasy i zamknęli w izolatce. No generalnie grubo.
Znowu zaczęłam pisać dwa dni temu, a kończę dzisiaj. To jest dobre o tyle, że to znaczy, że lepiej zasypiem, co niestety nie znaczy, że lepiej śpię, bo bez leków nadal jest dolina .
W niedzielę miałam rozmowę z moim panem psychologiem… mam się uspołeczniać. Małymi kroczkami. Zacząć chodzić na terapię zajęciową, generalnie spędzać czas poza moim azylem,którym jest moje szpitalne łóżko.
I oczywiście ta nienormalna ja, ta zadaniowa ja, ta najlepsza i do bólu perfekcyjna ja stwierdziła, że pierdoli metody małych kroczków. Przecież ja dam radę. Kto jak nie ja. Poszłam wczoraj do naszego pokoju zabaw i pokolorowałam kolorowankę. Miałam wejść chociaż na 15 minut. Byłam ponad 40 minut. Pokolorowałam i wyszłam. I miałam załamanie, byłam wściekła, nie potrafiłam się uspokoić… próbowałam oddychać, rozpoznać, zaakceptować, zająć się czymś innym, było coraz gorzej… wzięłam 2 doraźne. Polepszyło mi się. Poszłam pobyć z ludźmi na salkę telewizyjną, wzięłam sobie SUDOKU i próbowałam rozwiązać. Oczywiście się nie udało. Coś co kiedyś sprawiało mi satysfakcję i radość w rozwiązywaniu najtrudniejszych poziomów teraz na najłatwiejszym jest totalnie poza moim zasięgiem. Ok. Siedziałam z 2 innymi osobami ciemnooką tą którą ja uważam za 15latkę w ciąży i nową strasznie wysoka i strasznie szczupłą narcystyczną i delikatnie agresywną Modelką… nikt nic nie mówił Młoda mi się tylko zapytała czy te paluszki obok mnie są moje, a że nie były, to postanowiła je zjeść całe. w telewizji leciała rzucająca talerzami i zimnym spojrzeniem Magda Gessler, ja męczyłam się nad sudoku, Młoda męczyła się nad paluszkami, a Modeleczka cały czas musiała pilnować swojej zajebistości. W pewnym momencie zrobiło mi się gorąco, poszłam zmienić długi rękawek na krótki. Ale to niestety nie pomogło, strasznie się zaczęłam stresować. Serducho mi trzaskało. Pomyślałam, że na mnie już czas… Ale z każdym krokiem było coraz gorzej. Kręciło mi się w głowie, byłam mega słaba a jednocześnie czułam zdenerwowanie. Dali mi dwa kubki mega zimnej wody, zmierzyli ciśnienie, znowu coś około 98/67 i puls 134… ale ja tu tak miewam, więc to nie powinno być to… odpoczywałam z nogami w górze i po godzinie, może dwóch było już mi w ogóle dużo lepiej…
Dzisiaj , czyli we wtorek, czyli po zakończeniu 6 tygodnia tutaj wyłam już przed pójściem na zajęcia, bo dałam ciała prywatnie. Bo znowu chciałam sama, bo znowu spierdzieliłam. Nie umiem odpuścić, to dla mnie za dużo. Zwłaszcza, jak niczego sensownego tu nie robię…. Chciałam zrobić coś pożytecznego. Wyszło jak zwykle.
Dzisiaj pokolorowałam następną kolorowankę. Ale dziś włączyłam się do rozmowy o czekoladzie dubajskiej mówiąc może dwa dość rozbudowane zdania. Jak stamtąd wychodziłam to już ryczałam znowu.
Wykorzystam tu fragment rozmowy z Braciakiem, bo ewidentnie tym razem on trafił na mój najgorszy stan…
Ja do cholery jasnej jest matką, asystentka zarządu, po wielu latach psychoterapii, mam magistra. Kurwa. Nie powinnam się cieszyć z tego powodu, że weszłam do pomieszczenia na pół godziny w wieku 37 lat i pokolorowałam kolorowankę. Mi się wydaje, że jestem stworzona do wyższych celów.
Takie myślenie jest zgubne. Ja to wszystko rozumiem, tutaj w psychiatryku jesteśmy mocno uwsteczniani. Tzn chodzi mi o taki jakby powrót do korzeni. Kolorujemy. Chodzimy na spacery. Dziergamy na drutach. Robimy bransoletki. I widzisz laskę: szczupła, wysoka z wygolonym paskiem na brwi, z kolczykiem w nosie i na ustach, która jest tak młoda, że nie powinna znać jeszcze smaku narkotyków a ona już je rzuciła, bo zdążyły poharatać jej życie… no i widzisz ją taką, ubraną całą na czarno, która co drugie słowo mówi kurwa i chwali Ci się że zrobiła sobie i swojemu bratu jakieś bransoletki , które mają napisy z ich ulubionych piosenek (myślę, że nie Majki Jeżowskiej). I takie coś tutaj jest na maksa naturalne a ja nie potrafię się na to przestawić. Nie do końca to rozumiem. Nie potrafię widzieć w kategorii sukcesu tego, że pokolorowałam kolorowankę. No nie. Sorry. To jest dla mnie za dużo. To jest dla mnie taki level słabości, że nie mogę sobie na niego pozwolić.
Ja rozumiem, że jestem chora, że chemia mojego mózgu jest popierdolona. Ale jednocześnie widząc i przebywając z osobami upośledzonymi w rozwoju ja nie jestem w stanie równo z nimi traktować siebie. I to jest chyba największa pułapka mojej głowy.
Komentarze
Prześlij komentarz